TEKST ROZWAŻANIA DROGI KRZYŻOWEJ

TEKST ROZWAŻANIA DROGI KRZYŻOWEJ

Poniżej zamieszczamy tekst rozważań drogi krzyżowej na dzień modlitwy i pokuty za grzechy wykorzystania seksualnego małoletnich.

ROZWAŻANIA DROGI KRZYŻOWEJ NA DZIEŃ MODLITWY I POKUTY ZA GRZECHY
WYKORZYSTANIA SEKSUALNEGO MAŁOLETNICH
W Krzyżu miłości nauka
Droga Krzyżowa inspirowana Ewangelią według św. Łukasza
Dariusz Piórkowski SJ

Stacja I: Jezus na śmierć skazany
W Ewangelii według św. Łukasza Jezus nazywa swój proces, mękę i śmierć „panowaniem
ciemności” (Łk 22, 53). Zakulisowym uczestnikiem tego dramatu jest również Szatan,
„ojciec kłamstwa” (J 8,44). Arcykapłani, tłum, żołnierze, a nawet sami uczniowie, choć
działają w wolności, ulegają subtelnym powabom ciemności. Wobec rzymskiego
namiestnika oskarżyciele rzucają stek kłamstw. Odrzucenie, oszczerstwo i dopatrywanie
się w drugim złych intencji to jedno z najboleśniejszych cierpień ludzkich. Piłata nie
interesuje religia, o ile nie podważa ona ładu społecznego. Dlatego nie widzi w Jezusie
zagrożenia, a nawet Go broni. A jednak religijni przywódcy potępiają Jezusa jako
bluźniercę, przekonani, że chronią dotychczasowy porządek, prawo, świątynię i naród.
Nie wiedzieli, że się mylą.
Największe grzechy popełnia się często w imię religii i rzekomej obrony Boga. Niewinny
uznany zostaje nieraz za wroga numer jeden, a winny bywa traktowany z taktem i
ostrożnością pod pozorem ochrony „większego dobra”. W imię partykularnych interesów,
dla świętego spokoju, dla zachowania pozorów autorytetu, w walce o „słuszną” sprawę,
ucieka się do moralnego krzyku, szantażu i zastraszania. Ile niewinnych osób w Kościele
ucierpiało z tego powodu? Ci, którzy dopominają się sprawiedliwości i ukrócenia zła, są
uciszani, aby nie krzyczeli. Nie można przecież kalać własnego gniazda. A ci, którzy
powinni zamilknąć, posłuchać ofiar i własnego sumienia, kierując się wyimaginowanym
dobrem wspólnoty, krzyczą.
Panie Jezu, niewinny, a skazany przez swój naród, chroń nas przed hipokryzją i wszelkimi
przestępstwami, których źródłem jest wykorzystywanie religii i Boga do złych celów.

Stacja II: Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Jezus dobrowolnie przyjmuje krzyż. Mógł tego uniknąć, ale już podczas Ostatniej
Wieczerzy, ustanawiając Eucharystię, zdecydował się na oddanie życia w ten sposób. Nie
zmienia to jednak faktu, że to ludzie, czyli my, włożyli Mu na barki drzewo hańby. To ci,
których raził sprawiedliwy, czysty i dobry Jezus. Chrystus niesie krzyż, ale nie dlatego, że
Bogu można się podobać jedynie wtedy, gdy się cierpi. Niektórzy sądzą, że im więcej
cierpienia na drodze wiary tym lepiej. Bóg jednak nie ma upodobania w ludzkim
cierpieniu ani nikomu go nie zadaje. Jezus, czyli sama miłość, niesie krzyż, na którym
umrze, by uleczyć źródło cierpienia świata. Kard. Ratzinger pisał przed laty: „Tylko miłość
nadaje cierpieniu właściwy kierunek i sens. Gdyby było inaczej, to oprawców przy

ukrzyżowaniu należałoby uznać za kapłanów: składaliby ofiarę ci, którzy spowodowali
cierpienie”.
Tymczasem nie cierpienie zbawia, tylko Bóg. Diabeł przeinacza prawdę, by
skompromitować Boga w ludzkich oczach, wypaczając przy tym znaczenie krzyża. Wtedy
przedstawia chrześcijaństwo jako kult cierpienia. Niemal każdy rodzaj zła, bezsilności i
cierpienia staje się w tej opcji zbawienną koniecznością. Fałszywą teologią krzyża
możemy usprawiedliwiać w Kościele tragedię niewinnych, krzywdzonych,
maltretowanych fizycznie i wykorzystywanych seksualnie. Przecież cierpienie służy ich
dobru wiecznemu! Łatwo połknąć ten „pobożny” haczyk. Bóg, który miałby sycić się
ludzkim cierpieniem, budzi przerażenie. Któż chciałby spotkać takiego Boga?
Panie Jezu, nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie szukania pożytków w samym cierpieniu;
naucz nas traktować je zawsze jako tajemnicę.
Stacja III: Pierwszy upadek pod krzyżem
Zanim Jezus ugiął się pod ciężarem krzyża, wcześniej upadł na kolana przed uczniami,
myjąc im nogi (Por. J 13, 5). Umycie nóg apostołom to pojemny gest symboliczny, który
wyjaśnia Eucharystię, ale też pogłębia objawienie Boga. Przede wszystkim, klęcząc przed
uczniami, Jezus nie patrzył na nich z góry, lecz spoglądał od dołu, z niskości. Teraz upadł
na ziemię. Nie buntuje się przeciwko temu, że opadł z sił. Tak bywa z człowiekiem. To
podczas pierwszej Eucharystii Jezus zwraca się do uczniów, którzy zajęci byli sporem o
ich własną wielkość: „Królowie narodów panują nad nimi (…) Wy zaś nie tak macie
postępować” (Łk 22, 25-26). Władza świecka często buduje swój autorytet w oparciu o
siłę i lęk, a nierzadko też korumpuje. Ta pokusa, jak przestrzega sam Jezus, nie omija
samego Kościoła, zwłaszcza tych, którzy pełnią w nim urzędy.
Ilu ludzi w Kościele, tych na stanowiskach i tych zwyczajnych, upada z powodu patrzenia
na drugich z góry i traktowania ich jak sługi! Ilu duchownych zarażonych klerykalizmem
wciąż nie potrafi prawdziwie służyć! Ilu schodzi na manowce, bo zapatrzeni są tylko w
swoją siłę, nawet jeśli tylko pozorną! Ilu zatraca się i krzywdzi innych, bo ponosi ich buta,
arogancja, przekonanie o własnej nieomylności, płynącej rzekomo z prestiżu
sprawowanej funkcji! Ilu duchownych i świeckich gorszy braci i siostry, ponieważ nie
akceptują swojej słabości i uważają się za bogów!
Panie Jezu, przebacz nam wszystkie nadużycia władzy w Kościele i patrzenie na innych z
poczuciem wyższości.
Stacja IV: Pan Jezus spotyka swoją Matkę
Kobiety też idą w egzekucyjnym orszaku. A na ich czele Matka Jezusa. Jakże odstaje od
tych, którzy przyszli tam po to, by popędzać, smagać pejczem i pluć na skazańców. Ona
jest tam po to, by towarzyszyć, współczuć i boleć. „A Twoją duszę miecz przeniknie” (Łk
2, 35). Cóż za przejmujący obraz, który tradycja wyraziła w tytule Matki Bolesnej! Cóż za
głębia rany, której na podobieństwo Maryi ciągle przeszywa serca wiele matek i ojców

patrzących na ból dzieci dotkniętych chorobą, zniewolonych ekonomicznie, zmuszonych
do walki zbrojnej na skutek perfidii i żądzy dorosłych. Dzieci, którym wydarto
niewinność!
Maryja cierpi ogromnie, choć nie tak samo jak Jej Syn. Cierpienie psychiczne i duchowe
bywa niezwykle dojmujące, czasem przewyższa ból fizyczny. Matka Bolesna współczuje,
ponieważ kocha. Miłość jest także wtedy, gdy człowiek rozumie i po prostu jest z
cierpiącym, chociaż niewiele może zrobić. Chodzi o współczucie, którego zabrakło lewicie
i kapłanowi, ale pojawiło się w Samarytaninie opatrującemu rany ofierze porzuconej przy
drodze (Łk 10, 33). To samo współczucie kazało ojcu wybiec z domu na widok
zbliżającego się i ledwo żywego syna (Łk 15, 20). Nie wystarczy prawo i instytucja, aby
dostrzec cierpiącego i mu pomóc. Przeciwnie, prawem i instytucją można się zasłonić, aby
uchylić się od odpowiedzialności, zaprzeczać zaistniałemu złu lub je zbagatelizować.
Człowiek bez współczucia krzywdzi.
Panie Jezu, uczyń nasze serca czułymi na cierpienia naszych braci i sióstr, zwłaszcza tych
najbardziej poranionych. Strzeż nas przed obojętnością motywowaną lękiem o siebie i
nasze dobre imię.
Stacja V: Szymon z Cyreny pomaga dźwigać krzyż Jezusowi
Nawet Jezus „nie jest istotą bez granic” (ks. Józef Tischner). W którymś momencie boleśnie
dotyka granic swoich fizycznych sił. I pozwala sobie pomóc. Z pomocą nie przychodzi
jeden z Jego uczniów, lecz przypadkowy i przymuszony przechodzień, Szymon. Św.
Łukasz wyraźnie zaznacza, że żołnierze „włożyli krzyż na niego, aby go niósł za Jezusem”
(Łk 23, 26). Oznacza to, że Pan sam nie doniósł poprzecznej belki na Golgotę. W pewnym
sensie większą ofiarą jest tu uznanie swojej słabości i przyjęcie pomocy niż okazywanie
siły fizycznej. Oddając krzyż Szymonowi, Jezus realizuje to, co sam powiedział do św.
Pawła: „Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9).
Zbawienie to nie wyczyn człowieka. Zbawia nas Osoba, która kocha. Dlatego nie zawsze
musi nam wszystko wychodzić. Przeciwnie, ten, kto kocha, potrafi otworzyć się na czyjąś
pomoc. Wielką sztuką jest nie zamykać się nigdy w kokonie cierpienia. Gdy cierpimy,
stajemy się bardziej zależni od innych, ale jest to, jeśli tak można powiedzieć, jeden z
„owoców” słabości. Przyjęcie pomocy po doświadczeniu skrzywdzenia, pozwolenie na
opatrzenie ran, nawet jeśli rękę wyciąga ktoś, kogo nie znamy, to oznaka męstwa i pokory.
Panie Jezu, pozwól nam pokochać siebie i innych z naszymi niedoskonałościami. Spraw,
byśmy uwierzyli, że Ty nie odrzucasz nas, gdy jesteśmy słabi.
Stacja VI: Weronika ociera twarz Jezusowi
Gdy doświadczamy otchłani osamotnienia i cierpienia, znajdą się ludzie, posłańcy Boga,
którzy nas zauważą i okażą nam miłosierdzie. Szymon nie chciał, ale pomógł. Weronika
chce i też pomaga. Pragnie przynieść ulgę i zrobić tyle, ile może. Liczy się gest i intencja.
Trafnie wyraził tę tajemnicę św. Jan od Krzyża: „Przed Bogiem więcej znaczy jeden czyn

czy akt woli spełniony w miłości niż wszystkie widzenia i obcowania niebieskie”.
Poniekąd Weronika chce uczynić twarz Jezusa bardziej widoczną, wyraźną, choćby na
chwilę. Dotąd ta twarz miała cudowną zdolność ratowania i leczenia, czasem samym
spojrzeniem. Gdy pierwszy z apostołów po raz trzeci zaprzeczył, że zna swego Mistrza,
„Pan obrócił się i spojrzał na Piotra” (Łk 22, 61). I przyszedł żal, i łzy, które uchroniły go
od rozpaczy i załamania w wierze.
Problem w tym, że my cierpiąc często nie zauważamy Weronik albo się przed nimi
wzbraniamy. Mamy bowiem wobec nich różne oczekiwania. Bo to nie tak, nie w ten
sposób, to za mało albo za dużo, nie w tym czasie, za wcześnie, za późno. Owszem,
Weroniki nie uleczą nas z wszystkich boleści, nie usuną naprędce źródła cierpienia, nie
pokonają całego zła świata. Ale mogą nam odsłonić chociaż odrobinę twarzy Jezusa,
promyk światła w ciemności. Wielką rzeczą jest uczynić coś nieznacznego, mimo tego, że
więcej w danej chwili nie można zrobić. Tak postąpiła Weronika. Równie wielką rzeczą
jest docenić okruch ludzkiej miłości i przyjąć go z wdzięcznością. Tak postąpił Jezus.
Panie Jezu, nie dopuść do tego, abyśmy zamknęli się na ludzką bliskość i życzliwość, nawet
jeśli się jej boimy lub gdy w naszych oczach wydaje się ona niewielka.
Stacja VII: Drugi upadek pod krzyżem
W Ogrodzie Oliwnym znów widzimy, jak Jezus pada na kolana (Por. Łk 22, 41). Modli się,
drży, zmaga się ze sobą. Już wtedy cierpienie Go przygniotło. Najpierw prosi Ojca o to, aby
zabrał od Niego kielich męki (Por. Łk 22, 42). Jako człowiek nie pragnie cierpienia ani go
nie szuka. Gdy skończył modlitwę, powstaje. Przyjąwszy wolę Ojca, wychodzi stamtąd
wzmocniony, choć cierpienie wcale Go nie ominie. Będzie mógł je znieść zachowując
twarz i godność. Jezus nie idzie na mękę jak ofiara losu, pełen rezygnacji i zniechęcenia.
Wie, kim jest. I żadne ludzkie okrucieństwo tego nie zmieni. Powstaje z upadku, bo wie,
kim jest.
Do podobnej modlitwy na kolanach Jezus zachęcił w Ogrójcu uczniów. Dał im jasno do
zrozumienia, że nie będą im oszczędzone ciężkie próby i upadki. Niestety, apostołowie
jakby nie usłyszeli tego, co do nich mówił. Nie zdali egzaminu. W godzinie próby uciekli.
Im częściej padamy na kolana przed Bogiem, tym rzadziej upadamy przywaleni złem.
Łatwiej powstać, gdy na pokornej modlitwie dotkniemy – choć nie bez bólu – własnej
słabości, ciemności i grzechu. Co więcej, modlitwa ożywia w nas świadomość synów i
córek Ojca. Niby takie proste, a jednak wielu chrześcijan: księży, świeckich, zakonników
tego nie pojmuje. Nie modlą się bądź traktują modlitwę wyłącznie jako prawny
obowiązek. Stają się funkcjonariuszami. Największe upadki biorą się z zaniku szczerej i
autentycznej modlitwy. W grzechu tak naprawdę trwają tylko ci, którzy w ogóle się nie
modlą.
Panie Jezu, naucz nas często padać na twarz przed Tobą, byśmy nie ulegli pokusie, a jeśli
już nas zwiedzie, żebyśmy natychmiast powstawali.

Stacja VIII: Jezus spotyka płaczące niewiasty
„Zawodziły i płakały nad Nim” (Łk 23, 27). Czy kobiety jerozolimskie czyniły tak
rutynowo, pochylając się nad każdym, kto szedł na stracenie? Nie wolno było publicznie
lamentować nad złoczyńcami (Pwt 21,22). Więc może płakały, ponieważ znały Jezusa i
żywiły do Niego szlachetne uczucia? Nie wiemy do końca. W każdym razie Jezus na chwilę
przystaje i mówi do nich: „Nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi
dziećmi” (Łk 23, 28). Wzywa je, a także każdego z nas, do zmiany powodu płaczu. Do
osobistego nawrócenia. Zwraca uwagę, że to, co się teraz dzieje, jest skutkiem odrzucenia
prawdziwego Mesjasza, także przez ich mężów i dzieci. Rozmowa Jezusa z zawodzącymi
kobietami wypływa z głębi jego współcierpienia z ludźmi, którzy często próbują
rozwiązywać swoje problemy połowicznie, bez autentycznego nawrócenia, np. przez
układy, użycie siły, kosmetyczne zmiany, przymykanie oczu, wybielanie samych siebie,
szukanie winnych poza sobą.
Nawrócenie daje wgląd w przyczyny, które prowadzą do wszelkiego rodzaju przestępstw,
a nie tylko opłakuje ich przykre konsekwencje. Ks. Józef Tischner pisał, że jeśli litości
zabraknie całościowego spojrzenia na cierpienie drugiego, wtedy staje się ona pozą. Z
fałszywej litości można nawet zabić, co dzieje się podczas aborcji niepełnosprawnego
dziecka lub eutanazji. Taka litość koncentruje się tylko na łagodzeniu opłakanych
skutków różnych okropności, ale nie chce wnikać w ich przyczyny lub dostrzega je w
niewłaściwym miejscu. Prawdziwy żal nie tylko gasi pożary, ale równocześnie stara się
minimalizować ich zarzewie.
Panie Jezu, spraw, abyśmy mierząc się z plagą wykorzystywania seksualnego nieletnich w
Kościele i społeczeństwie, nie wybierali dróg na skróty, lecz z pomocą Twego Ducha
nawracali się i docierali do rzeczywistych korzeni problemu.
Stacja IX: Trzeci upadek pod ciężarem krzyża
Gdy kontemplujemy upadki Chrystusa na drodze krzyżowej, być może zbyt szybko
kojarzymy je z naszymi grzechami. Czy nie należałoby najpierw zastanowić się nad tym,
że Jezus pada na ziemię pod wpływem narastającej słabości związanej z męką? Zmysł
wiary Ludu Bożego wyczuwa, że nie mogło być inaczej, ponieważ Chrystus przyjął dolę
człowieka, który nie jest wszechmocny. Być człowiekiem to również być słabym. W Liście
do Hebrajczyków czytamy: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł
współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze
podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4, 15). Jezus, nasz Brat (Hbr 2, 17), radykalnie
doświadcza swojej fizycznej słabości, wyolbrzymionej niemiłosiernie przez tych, którzy
ranią, dręczą i wycieńczają Jego organizm.
Istnieje ogromna różnica między poddaniem się słabości a upadkiem na skutek grzechu.
Wiele krzywdy i moralnej biedy w Kościele bierze się z niewłaściwego obchodzenia się z
naszymi słabościami. Część z nich to głębokie rany zadane przez innych. Takimi
słabościami naznaczone są osoby wykorzystywane, dzieci niechciane przez rodziców,
niekochane, odrzucone, którym ciągle wypomina się, że żyją. Czasem ta słabość zwycięża

poranionego. Wtedy traci on nadzieję, sądząc, że pozostał sam ze swoim cierpieniem.
Celem działania diabła jest zniechęcenie. Służy do tego nieustanne wyolbrzymianie rany,
utożsamienie człowieka z tym, co w nim ciągle krwawi. A jednak wiara Ludu Bożego widzi
w Jezusie kogoś, kto powstaje. Tak, Pan boleśnie odczuwa słabość, ale nie kapituluje, bo
człowiek to ktoś więcej niż słabość, rana i grzech. Papież Franciszek powiedział, że
„moralność chrześcijańska nie polega na tym, że się nie upada, ale na tym, że się ciągle
powstaje”. Bez względu na przyczynę upadku.
Panie Jezu, daj wszystkim skrzywdzonym przez najbliższych, przyjaciół i duchownych,
wyrozumiałość wobec swojej słabości i cierpliwość w znoszeniu długiego procesu leczenia
ran.
Stacja X: Jezus z szat obnażony
Na początku Ewa i Adam byli nadzy. I niczego się nie wstydzili. Nie mieli bowiem nic do
ukrycia. Żadnych wad, żadnych plam, żadnych grzechów. Nagość to symbol pełnej
prawdy, znak niewinności. Gdy zgrzeszyli, pojawił się wstyd. Separacja. Oddzielenie od
Boga i od siebie nawzajem. Dlatego schowali się w krzakach. Bali się pokazać Bogu na oczy
w takim stanie. Ukryli swoją nagość. Zatuszowali swoją winę. Jednak Bóg wywołał ich zza
krzaków, a oni wyszli stamtąd… nadzy, odsłonięci. Nie stwierdził, że stali się źli, lecz że
popełnili zło, choć oboje wprost nigdy się do tego nie przyznali. Dlatego nie mogli dłużej
pozostać w raju, ale po wygnaniu Bóg nie odwrócił się od nich. Okrył ich skórami.
Na krzyżu nagość Jezusa odsłania zarówno niewinność jak i grzech. Gdy ze Zbawiciela
zdarto szaty, nie chodziło o żadną prawdę, lecz o dalsze poniżenie, aby jeszcze bardziej
bolało, aby zabrać ostatni przyczółek godności. Niemniej ten, który nie miał nic do
ukrycia, bo był niewinny, przyjął winę tych, którzy bezczelnie nie wstydzą się swoich
czynów i równocześnie wziął na siebie ból wszystkich odzieranych z godności,
zawstydzonych i odczłowieczanych. Jezus wszedł w doświadczenie tysięcy dzieci, które
dorośli skłaniają podstępem do odsłonięcia ich fizycznej nagości, aby ich uprzedmiotowić
i zadać cios w najczulszy punkt człowieczeństwa.
Panie Jezu, ulecz rany tych braci i sióstr, których intymność ciała została naruszona
gwałtem i wyuzdaniem. Niech poczują siłę Twej bliskości i skutki wewnętrznego
uzdrowienia.
Stacja XI: Jezus do krzyża przybity
Na Golgocie postawiono trzy krzyże. Każdy dźwiga na sobie innego człowieka, inną
historię, inną prawdę. A jednak za ks. Tischnerem można słusznie powiedzieć: „Każdy z
nas ma w swojej duszy te trzy krzyże. (…) Jest w duszy człowieka ten krzyż, który
powoduje, że człowiek buntuje się przeciwko Bogu, przeciwko światu. I jest w duszy
człowieka ten krzyż, który uczy człowieka pokory, prawdy o sobie. I jest w duszy
człowieka ten trzeci krzyż, z którego ma na człowieka spłynąć nadzieja”. Nie tylko
osobista wina powoduje, że człowiek odwraca się od Boga. Także doznanie krzywdy ze

strony innych i doświadczenie bezbrzeżnego cierpienia może zrodzić bunt przeciwko
Bogu. Ten krzyż może długo torturować człowieka. Odbierać mu radość, paraliżować
twórcze energie, trzymać w więzieniu samotności.
Oby krzyż buntu nie był w życiu jedynym krzyżem. Kto doświadczył na sobie
niegodziwości tych, którzy nadużyli jego zaufania i wykorzystali do tego swoją religijną
funkcję, może słusznie odczuwać żal do Boga, a nawet przez długi czas uznawać Go za
swego wroga i toczyć z Nim spór. Trudno się dziwić takim reakcjom. Co więcej, Pismo
święte zaleca tę drogę jako terapię. Ból trzeba nazwać, wyrzucić go z siebie i oddać go
Bogu. On sobie z nim poradzi. To pierwszy, często konieczny etap. Ale nie można się tu
zatrzymać. Ewangelia stawia nam przed oczy krzyż Chrystusa, który pokazuje, że Bóg
cierpi razem z cierpiącymi. Jest w samym środku ich rozdzierającego cierpienia. I tak
ratuje od rozpaczy. Dobrze jest zobaczyć krzyż Chrystusa w naszym sercu. Dobrze jest
mieć nadzieję.
Panie Jezu, który słyszysz wzdychanie wszystkich Hiobów i Jeremiaszów naszych czasów,
daj im odczuć, że Ty nie jesteś źródłem ich cierpień.
Stacja XII: Jezus umiera na krzyżu
Pod krzyżem w końcu cisza. W środku dnia nastała ciemność. Pierwotny biblijny chaos,
który Bóg ujarzmił stwarzając świat, jakby znów chciał się rozpanoszyć. A może całe
nierozumne stworzenie płacze nad swym Stwórcą? I właśnie w tym momencie Jezus
ostatkiem sił woła „donośnym głosem: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”
(Łk 23, 46). Czy skrajnie umęczony nie mógł tych słów wypowiedzieć po cichu? Dlaczego
chciał, aby wszyscy je usłyszeli? Jak to możliwe, aby w chwili takiego cierpienia zwracać
się do Boga z ufnością, nazywając Go Ojcem? Jezus do końca głosi Dobrą Nowinę, nawet w
tych okrutnych okolicznościach. Do końca myśli o dobru innych, nie chroniąc samego
siebie. Niektórzy rzeczywiście usłyszeli tę modlitwę i po śmierci Jezusa wzięli ją sobie do
serca: setnik, który dostrzega w Chrystusie sprawiedliwego (Łk 23, 47); tłum, który
zaczyna bić się w piersi (Łk 23, 48). Żołnierzowi rzymskiemu, który nadzoruje egzekucję,
nagle otwierają się oczy i widzi więcej. Ci, którzy być może wcześniej krzyczeli: „Ukrzyżuj
Go”, teraz się nawracają.
Tam, gdzie my widzimy tylko gruzy i zgliszcza, moc Boga sprawia początek. Słowa Jezusa
to inauguracja nowego stworzenia. Krzyżujący zabijają Dawcę życia, a On rodzi ich na
nowo. Nasz Bóg jest Bogiem niekończącej się szansy. Właśnie w godzinie umierania
Chrystusa widać, że „wiara nie całkiem umarła, słońce nie całkiem zaszło” . Jezus nigdy
nie pocieszał tanimi obietnicami szczęścia. Panowanie ciemności jeszcze nie raz nam
dokuczy, ale nie do niej należy ostatnie słowo i ostatni czyn. Choć czasem wewnątrz nas
coś krzyczy nie dajmy się wciągnąć w tę pułapkę. To odgłosy z piekła. Głos Boga
przekrzykuje w nas syreni śpiew ciemności. Bóg walczy o nas do końca. „Miłość
wszystkiemu wierzy” (1 Kor 13, 7), także temu, że się nie poddamy, nawet jeśli wokół
ciemno i głucho.

Panie Jezu, spraw, abyśmy nigdy nie ulegli złowieszczym głosom ciemności, że Ty jesteś za
słaby, by nas przemienić i uratować.
Stacja XIII: Jezus z krzyża zdjęty
Zwykle mówimy w tym momencie i miejscu o Maryi. Ona tam była. Trzymała Syna na
rękach. Płakała. Ale pojawił się tam jeszcze ktoś inny. Wspominają o nim wszystkie
Ewangelie. To Józef z Arymatei. Pośród tych, którzy skazali Jezusa na śmierć, znalazł się
jeden sprawiedliwy. Nie wszyscy w Wysokiej Radzie byli źli i nieprzychylni Jezusowi. Józef
nie zgadzał się na wyrok śmierci (Łk 23, 51). Nie mógł jednak uratować Jezusa. Podobnie
jak Weronika zrobił tyle, ile mógł. Gdy nadszedł jego czas, „zdjął [ciało] z krzyża i owinął
w płótna” (Łk 23, 53). Ale na jakiż heroizm się zdobył! Najpierw musiał narazić się swoim
braciom, może podpadł Piłatowi. Kto by pomyślał, że jeden z szeregów oskarżycieli,
przyjdzie zająć się Panem po Jego śmierci. Kto by przypuszczał, że to właśnie Józef
ściągnie martwe Ciało z krzyża i położy je w grobie.
Jezus nigdy nie martwił się o swój pochówek. Nie prosił też uczniów, by zajęli się Jego
pogrzebem. Bóg sam się zatroszczył. Bo okazało się, że podczas Paschy Pana nie tylko
wrogowie Go otaczali. Nie tylko ci, którzy ranili, szli w krzyżowej drodze. Miał też
ukrytych i jawnych przyjaciół. Należeli do nich apostołowie, właściciel osiołka, gospodarz
Wieczernika, Maryja, Szymon z Cyreny, Weronika, kobiety płaczące, Salome, matka
Kleofasa, Maria Magdalena, Jan, Dobry Łotr, Józef z Arymatei, Nikodem. Całkiem pokaźna
grupa. Pierwszy Kościół świętych i nawróconych grzeszników.
Panie Jezu, pomóż nam odkrywać znaki Twego działania w świecie i Kościele, zwłaszcza
tam, gdzie wydaje nam się, że zło triumfuje.
Stacja XIV: Jezus do grobu złożony
Grób to dziwne miejsce. Jest w świecie ludzi, ale jakby obok nich. W grobie się nie mieszka,
bo to nie dom. Brak tam relacji, rozmowy, dzielenia pasji, uczuć i kłopotów. Jest tam
ciemno i zimno. Zupełnie jak ongiś, na początku, gdy ciemność zalegała nad powierzchnią
wód, a ziemia nie nadawała się do zamieszkania. Wtedy Bóg uczynił z ziemi dom.
Poskromił zagrażającą człowiekowi ciemność i nadał jej miano nocy. Odtąd zaczęła ona
służyć człowiekowi. Czytamy w Ewangelii według św. Łukasza, że człowiek opętany w
kraju Gerazeńczyków, chociaż wciąż żywy, „nie mieszkał w domu, lecz w grobach” (Łk 8,
27). Do grobu za życia wpędziły go demony. Z dala od swoich, nagi, spętany, jak nie –
człowiek. Grób to diabelska karykatura domu, „izolatka” ciemności, symbol niewoli,
przestrzeń duchowej śmierci, ale też, na nasze szczęście, brama, tymczasowe
doświadczenie przejścia. Grób to często sytuacja egzystencjalna. Grób jest wtedy, gdy
żyjemy z dala od Boga i od siebie nawzajem. Grób jest wtedy, gdy ze sobą nie rozmawiamy.
Grób jest wtedy, gdy zasklepiamy się w sobie i nie chcemy z nikim mieć do czynienia. Zło
pragnie nas usidlić w grobie.

Kiedy Jezus wyrzucił z opętanego legion złych duchów, kazał mu wrócić do domu. Dał mu
misję: głoś innym to, co uczynił dla ciebie Pan. To symbol zmartwychwstania. Ten, kto
doświadczył zła, czuje się jak w grobie. Ten, kto spotkał Boga, zaczyna czuć się jak w domu.
Żaden ewangelista nie napisał tyle o domu, co św. Łukasz. Dom jest w jego Ewangelii
miejscem bliskości, rozmowy, uczty, narodzin, nawrócenia. Oddalenie od domu i ludzi to
oddalenie od Boga. Powrót do świata ludzi to powrót do Boga. Kiedy Józef włożył ciało
Jezusa do grobu, „szabat się rozjaśniał” (Łk 23, 54). Zaczęła się era panowania Światła,
łączenia nieba z ziemią, burzenia murów między ludźmi. Nad wszystkimi naszymi
grobami, tymi za życia, i tymi po śmierci, wschodzi Światło. Po trzech dniach w grobie
Jezus wrócił do swoich.
Panie Jezu, przebacz nam, gdy nasze życie i Kościół zamieniamy w grób, oddalając się od
Ciebie i siebie nawzajem.